Bochenia » Partnerstwo dla przyjaźni » 2013 » Sierpień » Inspirujący przekaz Aborygenów
Inspirujący przekaz Aborygenów
- Aj eś li to je dn ak wariatka? Jeśli to wszystko jest wymysłem jej chorej wyobraźni?
- Zastanawiasz się, czy jednak nie jestem wariatką – wyczytała z moich myśli.
- Nie! - Zaprzeczyłem, bo głupio mi się zrobiło.
- Zaśmiała się głośno.
Dochodziliśmy do jej domu. Otworzyła drzwi i wzięła ode mnie torbę. Dziękuje – powiedziała i weszła do środka. Stałem nie wiedząc, co zrobić. Byłem ciągle pod wrażeniem jej historii i nasuwało mi się wiele pytań.
- Przyjdź jutro wieczorem – usłyszałem jej głos.
Oczywiście przyszedłem i następnego dnia również. I na
stępnego. Byłem u niej codziennie. Im dłużej z nią przebywałem, tym wyraźniej zdawałem sobie sprawę z tego, że pod tą zniszczoną czasem i życiem powłoką tkwi nieograniczone źródło mądrości. Chwilami jej słownictwo było zwykłym żargonem tubylców, a chwilami używała sformułowań, jakich nie powstydziłby się naukowiec, czy profesor uniwersytetu. To ona nauczyła mnie o tym, że świat ma strukturę wymiarową, że świadomość i umysł, to dwie różne rzeczy. Gdy zapytałem ją skąd czerpie swoją wiedzę, przecież nawet nie umie pow
************
- John, zacząłem, niektóre z twoich wypowiedzi zastanawiają mnie. Sprawiasz wrażenie jakbyś dostrzegał w świecie inne wymiary, niż my wszyscy.
- Widzisz, popatrzył na mnie, spotkałem kiedyś kogoś, kto powiedział mi, że świat, w którym żyję jest złudzeniem i najlepiej przestać sobie nim zawracać głowę. Nie wiem dlaczego, ale uwierzyłem tej osobie i zacząłem stosować się do jej wskazówek. Po pewnym czasie doświadczyłem tego, że wszystko, co mi mówiła było prawdą.
To była stara kobieta, żyjąca samotnie na skraju aborygeńskiej osady. Uważano ją za wariatkę, bo mówiła rzeczy, których nikt nie rozumiał, nie interesowała się życiem społeczności i często widziano, jak godzinami siedziała lub stała bez ruchu. Pewnego dnia spotkałem ją na drodze. Niosła ciężką torbę i zaproponowałem, że jej pomogę. Popatrzyła na mnie i powiedziała:
- Wiedziałam, że kiedyś do mnie podejdziesz, bo jesteś jedynym w wiosce, który umie patrzeć.
Nie wiedziałem, co przez to chce powiedzieć, ale nie przerywałem.
- Widzisz, jestem już stara i czas na „daleką podróż”, ale zanim odejdę chciałam jeszcze komuś powierzyć prawdę. W wiosce uważają mnie za wariatkę, i wygodnie mi z tym, bo nikt głowy nie zawraca. Miałam dużo czasu na przemyślenia. Doznałam w życiu wielu nieszczęść. Mój mąż zapił się na śmierć. Dzieci odeszły do miasta i zapomniały o starej matce. Ale teraz jestem już poza tym wszystkim. Był czas, kiedy bez przerwy o tym myślałam i moje życie było jednym wielkim koszmarem. Nie potrafiłam myśleć o niczym innym, tylko o tym jak bardzo jestem nieszczęśliwa. I nagle wszystko się zmieniło. A było to podczas święta Corroborree. Pamiętam, że od dziecka to święto było dla mnie bardzo wzruszające. Gdy patrzyłam na tańczących, zapomniałam o wszystkim. Wczuwałam się w każdą scenę: w stwarzanie świata, umieranie i przebywanie zmarłych poza czasem. I gdy tak stałam i patrzyłam, nagle poczułam, jak coś wewnątrz mnie pęka. Coś się we mnie otworzyło. Wręcz namacalnie zobaczyłam ten świat, w którym czas nie istnieje. Było to najcudowniejsze przeżycie, jakiego kiedykolwiek doznałam. Nie wiem ile trwało, ale gdy się ocknęłam była ciemna noc. Byłam sama. Wszyscy już poszli. Zaczęłam wracać do domu i znowu wróciła myśl o tym, jaka to jestem samotna i nieszczęśliwa. Ale również uświadomiłam sobie, że coś się we mnie zmieniło. Gdy zaczynałam myśleć o sobie i swoich problemach, dostrzegłam, że coś z głębi mnie patrzy się na mnie i co więcej, im bardziej użalałam się nad sobą, tym ironiczniej to cos na mnie spoglądało i wręcz się śmiało. Przestraszyłam się, że zwariowałam, ale pomyślałam, że do rana mi przejdzie. Ale nie przeszło. Gdy stres się pojawiał, to coś wracało. Zauważyłam, że gdy spokojnie usiądę i zaczynam go obserwować – znika. Gdy wracam do codziennych zajęć – wraca i z powrotem wyzwala we mnie niepokój. Uspokajało się jak ja się uspokajałam. Dlatego w pewnym momencie przestałam zajmować się jakimikolwiek zajęciami, tylko po prostu siedziałam. Wiem, że to w oczach ludzi nie wyglądało normalnie, ale negatywna opinia ludzi była dla mnie mniejszym stresem niż to, co działo się we mnie. Nie wiem ile to trwało, ale pewnego dnia zorientowałam się, że to coś, to tylko ja, ale ta prawdziwsza ja i że tak naprawdę obserwuję siebie samą. Każdego dnia spędzałam większość czasu medytując w ten sposób. Czułam, że codziennie przekopuję się przez kolejne poziomy czegoś, co przez lata narosło i zaśmieciło mnie do tego stopnia, że już sama nie wiem, kim jestem. Znowu minął jakiś czas zobaczyłam, że to coś, to nawet nie jestem ja, bo tak naprawdę mnie nie ma. Ja znikło. Ale wraz z nim, znikło wszystko, co związane było ze mną, cały mój świat. Znowu byłam poza czasem. Trwałam tam aż do wyczerpania się energii. Potem świadomość wracała. Często marzyłam o tym, żeby już nie wrócić. Nie wiedziałam czy do tego, trzeba umrzeć, ale jeśli nawet tak, to było mi wszystko jedno. Tamten świat był tak wspaniały. Pewnego dnia zaczęłam w czasie medytacji prosić Wielką Siłę, żeby pozwoliła mi już tu nie wracać. Nagle usłyszałam głos, ale nie uszami, tylko jakby wewnątrz mnie. Głos zapytał: „Czy jesteś w stanie złożyć w ofierze to wszystko, czym jesteś, swoją świadomość, pamięć i życie? Bez wahania odpowiedziałam, że tak. I wtedy to się stało. Wkroczyłam TAM i wiedziałam, że już nie będę musiała wracać. Ty widzisz teraz moje ciało, które już nie jest moje, bo mnie już nie ma. Oddałam swoje ja. To ciało do ciebie mówi, ale nie jest już bardziej moje, niż ciała i umysły wszystkich ludzi na świecie. Wiem, że jeszcze teraz tego nie pojmujesz, ale chcę ci powiedzieć, że twój prawdziwy świat jest tam, gdzie nie istnieje czas. Dopóki żyjesz w czasie, żyjesz w świecie złudzeń.
Słuchałem tej opowieści jak urzeczony. Chociaż od dziecka słyszałem różne dziwne historie, ta była dla mnie zbyt nierzeczywista,. Aborygeni lubią opowieści o różnych niestworzonych rzeczach. Ale najczęściej są to historie o duchach zmarłych i duchach przyrody. Coś takiego, natomiast spotkałem po raz pierwszy.
- A jeśli to jednak wariatka? Jeśli to wszystko jest wymysłem jej chorej wyobraźni?
- Zastanawiasz się, czy jednak nie jestem wariatką – wyczytała z moich myśli.
- Nie! - Zaprzeczyłem, bo głupio mi się zrobiło.
- Zaśmiała się głośno.
Dochodziliśmy do jej domu. Otworzyła drzwi i wzięła ode mnie torbę. Dziękuje – powiedziała i weszła do środka. Stałem nie wiedząc, co zrobić. Byłem ciągle pod wrażeniem jej historii i nasuwało mi się wiele pytań.
- Przyjdź jutro wieczorem – usłyszałem jej głos.
Oczywiście przyszedłem i następnego dnia również. I następnego. Byłem u niej codziennie. Im dłużej z nią przebywałem, tym wyraźniej zdawałem sobie sprawę z tego, że pod tą zniszczoną czasem i życiem powłoką tkwi nieograniczone źródło mądrości. Chwilami jej słownictwo było zwykłym żargonem tubylców, a chwilami używała sformułowań, jakich nie powstydziłby się naukowiec, czy profesor uniwersytetu. To ona nauczyła mnie o tym, że świat ma strukturę wymiarową, że świadomość i umysł, to dwie różne rzeczy. Gdy zapytałem ją skąd czerpie swoją wiedzę, przecież nawet nie umie czytać, powiedziała, że książek czytać nie umie, ale umie czytać świat.
- Świat bez przerwy mówi do ciebie i przekazuje ci swoją prawdę – mówiła. Patrz uważnie i słuchaj. Bo gdy musi powtórzyć swoją lekcję, wtedy staje się to bolesne.
- Co to znaczy? – Zapytałem.
- Ludzie cierpią nie, dlatego, że nie mają innego wyjścia. Zanim do kogoś przyjdzie cierpienie, najpierw ten człowiek dostaje od świata wszystkie informacje i instrukcje jak tego uniknąć. Żeby to odczytać wystarczy chwila uwagi. Widzisz, ja cierpiałam bardzo długo, bo pochłaniała mnie negatywna emocja. Gdybym odkryła to wcześniej, mogłabym uniknąć bólu.
- W jaki sposób? Przecież twoje cierpienie związane było z sytuacją, jaka cię spotkała. Czy mając wiedzę, można kształtować bieg wydarzeń?
- Oczywiście, nie mając wiedzy też bez przerwy to robisz, ale nieświadomie, dlatego nie zawsze odbywa się to z korzyścią dla ciebie. A jeśli to, co robisz nie odbywa się z korzyścią dla ciebie, to i nie ma w tym korzyści dla świata i prowadzi do cierpienia. Świat dając ci cierpienie upomina cię, jak dobry rodzic, żebyś nie robił rzeczy głupich.
- To, jakie działanie przynosi największą korzyść zarówno mnie, jak i światu?
- Działanie zmierzające do uwolnienia się od jego wpływu. Widzisz, ten materialny świat nie służy do tego, żeby go budować, kształtować, czy wzbogacać o wielkie idee, bo tak na prawdę go nie ma. Istnieje tylko w świadomości. Nawet nie można o nim powiedzieć, że istnieje, raczej pojawia się i znika. Czy jest w nim chociaż jeden trwały element? Nie ma. Wszystko, co istnieje dzisiaj, kiedyś nie istniało i kiedyś nie będzie istnieć. A więc cała praca, jaka masz tu wykonać, to nauczyć się jak się od tego uwolnić, a proces uwalniania się jest procesem odnajdywania siebie. To, co na prawde istnieje i posiada trwały byt to świadomość.
Zmarła dwa miesiące później. Na jej pogrzebie byłem tylko ja i ksiądz.
- Ksiądz? - Zdziwiłem się.
- Tak, misjonarze przybyli do nas jakieś pół wieku temu.
- To jesteście chrześcijanami?
- W pewnym sensie – uśmiechnął się – misjonarze opowiadali nam o Chrystusie, uczyli czytać Biblię, ale nigdy nie udało się im wykorzenić naszej dawnej wiary w siły przyrody. A ponieważ jedno z drugim nie koliduje, to nasze chrześcijaństwo nazwałbym nieco zmodyfikowanym.
http://forum-przebudzenie.rozwojduchowy.net/?/p/5929/klatka
cxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx